Będąc nastolatką bardzo chciałam się wybrać na pielgrzymkę do Częstochowy. Ci, którzy wracali z takich wypraw opowiadali pikantne szczegóły.
Bo chociaż z założenia pielgrzymka to podróż podejmowana z pobudek religijnych, to zarówno w czasie mojego dzieciństwa, jak i dzisiaj te motywy mogą być różne. Nastolatki wybierały się na pielgrzymki by na chwilę uciec od nadzoru. Pretekst wiary był doskonałym kamuflażem wówczas i jest doskonały również dziś dla grup kibiców czy chłopaków ONRu, którzy zaopatrzeni w nacjonalistyczne i faszystowskie hasła pewnie zmierzają na Jasną Górę.
W swoją pierwszą pielgrzymkę wyruszyłam 3 czerwca 2016r. Na długo przed Czarnym Protestem i innymi opozycyjnymi i masowymi działaniami
w przestrzeni publicznej, które stają się przeciwwagą dla zbiorowej obecności nacjonalistów. W Częstochowie byłam kilka tygodni wcześniej.
Jasne, że Jasna Góra robi wrażenie. Rozmach i kicz w na niespotykaną skalę. Pikanterii miejscu dodawały opowieści Marty Frej i Tomka Kosińskiego
o relacjach władz miejskich i Kościoła, podziale benefitów wynikających z obecności pielgrzymów. Sanktuarium organizuje wszystko tak,
aby pielgrzymi nie schodzili do miasta. Na Jasnej Górze kwitnie biznes obejmujący nie tylko sklepiki pamiątkarskie ale również miejsca noclegowe
i gastronomię. Wszystko to wzmacnia imperium.
Poczułam totalną bezsilność wobec tej jasnogórskiej siły. Perfekcyjnie przemyślana machina propagandowa z pretensją nieomylności, która jest precyzyjnie skierowana we mnie. „Sanktuarium Maryjne” to hiperbola patriarchatu. Kościelne struktury powielające tradycyjne układy, podporządkowanie kobiet i ich niekontrolowany wyzysk w ramach instytucji kościelnych, głosami swoich kapłanów kontrolują również życie wyznawców, w tym przede wszystkim kobiet. Ogrom środków perswazji jakimi księża dysponują w miejscu takim jak Jasna Góra powala.
Przekaz jest jasny, czytelny i utrwalony przez pokolenia. Wystarczy pilnować by „prawo boskie” nie było konfrontowane z prawami człowieka.
To monolit, w którym nie ma miejsca na pytania i wątpliwości i dzięki temu tak łatwo wygrywa z lewicowym powątpiewaniem w każdą prawdę
i umiłowaniem dyskursu. Jakby tego było mało siłę kościelnego konserwatyzmu wspierają w egzotycznej koalicji kibice i naziści z ONRu, przyjmowani z honorami przez jasnogórskich kapłanów. Grupy mężczyzn, które budzą postrach na każdej ulicy, nawet w środku dnia, na Jasnej Górze dumnie rozwijają swoje nacjonalistyczne hasła.
Motywem podjęcia trudu pielgrzymowania może być chęć zadość uczynienia za popełnione występki lub też chęć wyrażenia prośby, np. o zdrowie,
o pomyślność. Moim motywem była bezsilność. Wybrałam się w trzydniową, ponad stukilometrową pielgrzymkę w kierunku odwrotnym do religijnych fanatyków. Precyzyjnie przygotowałam plan podróży unikając tras szybkiego ruchu. Na swoją bazę wybrałam Hotel Stary Młyn w Koziegłowach.
Tam zostawiłam bagaże i samochód. Punktem docelowym miał być Festiwal Performance w Tychach organizowany przez Piotra Kumora. Podróż miała się odbyć na moich warunkach, bezpiecznie i komfortowo – na ile to możliwe. Oceniłam, że trzydzieści kilka kilometrów dziennie będzie dla mnie dystansem osiągalnym bez nadmiernego wysiłku. Zamiast plecaka z całym dobytkiem wzięłam smartfona, MP3, kartę kredytową i orzechy.
Każdy z pielgrzymkowych dni był inny. Pierwszego dnia wędrowałam głównie przez wsie i lasy, z drugiego pamiętam festyn w Siewierzy i spacer brzegiem jeziora Pogoria. Trzeci dzień to podróż przez śląskie miasta. Dystans, wbrew temu co zakładałam wcale nie był tak łatwy do przebycia.
Po pierwszym dniu pojawiły się odciski i obtarcia „do krwi”, a po spacerze brzegiem jeziora dnia drugiego – niezbyt groźne poparzenia słoneczne. Trzeciego dnia byłam już bardzo zmęczona, ale poczułam przyjemność, która płynie z pielgrzymowania - trzy dni podczas których nie musiałam robić nic. Przez sporą część czasu byłam poza zasięgiem sieci lub z rozładowanym telefonem. Wyznaczony jasno cel i codzienny wysiłek fizyczny powodowały, że po powrocie do hotelu zasypiałam jak dziecko.
Pielgrzymka z sanktuarium religijnego na festiwal performance była rodzajem jednostkowego sprzeciwu – bardzo słabego, niemal niezauważalnego. Celowo unikałam heroicznych gestów i haseł, które są obowiązujące w patriotyczno-religijnej narracji. Chciałam, aby moja pielgrzymka była skrojona na moją miarę, niewymagająca ofiarnego poświęcenia a przez to jeszcze silniej stająca w opozycji do pełnego frazesów polskiego nacjonalizmu
i tak charakterystycznego dla patriarchalnych struktur pokazu siły.
Agata Zbylut
Będąc nastolatką bardzo chciałam się wybrać na pielgrzymkę do Częstochowy. Ci, którzy wracali z takich wypraw opowiadali pikantne szczegóły.
Bo chociaż z założenia pielgrzymka to podróż podejmowana z pobudek religijnych, to zarówno w czasie mojego dzieciństwa, jak i dzisiaj te motywy mogą być różne. Nastolatki wybierały się na pielgrzymki by na chwilę uciec od nadzoru. Pretekst wiary był doskonałym kamuflażem wówczas i jest doskonały również dziś dla grup kibiców czy chłopaków ONRu, którzy zaopatrzeni w nacjonalistyczne i faszystowskie hasła pewnie zmierzają na Jasną Górę.
W swoją pierwszą pielgrzymkę wyruszyłam 3 czerwca 2016r. Na długo przed Czarnym Protestem i innymi opozycyjnymi i masowymi działaniami
w przestrzeni publicznej, które stają się przeciwwagą dla zbiorowej obecności nacjonalistów. W Częstochowie byłam kilka tygodni wcześniej.
Jasne, że Jasna Góra robi wrażenie. Rozmach i kicz w na niespotykaną skalę. Pikanterii miejscu dodawały opowieści Marty Frej i Tomka Kosińskiego
o relacjach władz miejskich i Kościoła, podziale benefitów wynikających z obecności pielgrzymów. Sanktuarium organizuje wszystko tak,
aby pielgrzymi nie schodzili do miasta. Na Jasnej Górze kwitnie biznes obejmujący nie tylko sklepiki pamiątkarskie ale również miejsca noclegowe
i gastronomię. Wszystko to wzmacnia imperium.
Poczułam totalną bezsilność wobec tej jasnogórskiej siły. Perfekcyjnie przemyślana machina propagandowa z pretensją nieomylności, która jest precyzyjnie skierowana we mnie. „Sanktuarium Maryjne” to hiperbola patriarchatu. Kościelne struktury powielające tradycyjne układy, podporządkowanie kobiet i ich niekontrolowany wyzysk w ramach instytucji kościelnych, głosami swoich kapłanów kontrolują również życie wyznawców, w tym przede wszystkim kobiet. Ogrom środków perswazji jakimi księża dysponują w miejscu takim jak Jasna Góra powala.
Przekaz jest jasny, czytelny i utrwalony przez pokolenia. Wystarczy pilnować by „prawo boskie” nie było konfrontowane z prawami człowieka.
To monolit, w którym nie ma miejsca na pytania i wątpliwości i dzięki temu tak łatwo wygrywa z lewicowym powątpiewaniem w każdą prawdę
i umiłowaniem dyskursu. Jakby tego było mało siłę kościelnego konserwatyzmu wspierają w egzotycznej koalicji kibice i naziści z ONRu, przyjmowani z honorami przez jasnogórskich kapłanów. Grupy mężczyzn, które budzą postrach na każdej ulicy, nawet w środku dnia, na Jasnej Górze dumnie rozwijają swoje nacjonalistyczne hasła.
Motywem podjęcia trudu pielgrzymowania może być chęć zadość uczynienia za popełnione występki lub też chęć wyrażenia prośby, np. o zdrowie,
o pomyślność. Moim motywem była bezsilność. Wybrałam się w trzydniową, ponad stukilometrową pielgrzymkę w kierunku odwrotnym do religijnych fanatyków. Precyzyjnie przygotowałam plan podróży unikając tras szybkiego ruchu. Na swoją bazę wybrałam Hotel Stary Młyn w Koziegłowach.
Tam zostawiłam bagaże i samochód. Punktem docelowym miał być Festiwal Performance w Tychach organizowany przez Piotra Kumora. Podróż miała się odbyć na moich warunkach, bezpiecznie i komfortowo – na ile to możliwe. Oceniłam, że trzydzieści kilka kilometrów dziennie będzie dla mnie dystansem osiągalnym bez nadmiernego wysiłku. Zamiast plecaka z całym dobytkiem wzięłam smartfona, MP3, kartę kredytową i orzechy.
Każdy z pielgrzymkowych dni był inny. Pierwszego dnia wędrowałam głównie przez wsie i lasy, z drugiego pamiętam festyn w Siewierzy i spacer brzegiem jeziora Pogoria. Trzeci dzień to podróż przez śląskie miasta. Dystans, wbrew temu co zakładałam wcale nie był tak łatwy do przebycia.
Po pierwszym dniu pojawiły się odciski i obtarcia „do krwi”, a po spacerze brzegiem jeziora dnia drugiego – niezbyt groźne poparzenia słoneczne. Trzeciego dnia byłam już bardzo zmęczona, ale poczułam przyjemność, która płynie z pielgrzymowania - trzy dni podczas których nie musiałam robić nic. Przez sporą część czasu byłam poza zasięgiem sieci lub z rozładowanym telefonem. Wyznaczony jasno cel i codzienny wysiłek fizyczny powodowały, że po powrocie do hotelu zasypiałam jak dziecko.
Pielgrzymka z sanktuarium religijnego na festiwal performance była rodzajem jednostkowego sprzeciwu – bardzo słabego, niemal niezauważalnego. Celowo unikałam heroicznych gestów i haseł, które są obowiązujące w patriotyczno-religijnej narracji. Chciałam, aby moja pielgrzymka była skrojona na moją miarę, niewymagająca ofiarnego poświęcenia a przez to jeszcze silniej stająca w opozycji do pełnego frazesów polskiego nacjonalizmu
i tak charakterystycznego dla patriarchalnych struktur pokazu siły.
Agata Zbylut
Będąc nastolatką bardzo chciałam się wybrać na pielgrzymkę do Częstochowy. Ci, którzy wracali z takich wypraw opowiadali pikantne szczegóły.
Bo chociaż z założenia pielgrzymka to podróż podejmowana z pobudek religijnych, to zarówno w czasie mojego dzieciństwa, jak i dzisiaj te motywy mogą być różne. Nastolatki wybierały się na pielgrzymki by na chwilę uciec od nadzoru. Pretekst wiary był doskonałym kamuflażem wówczas i jest doskonały również dziś dla grup kibiców czy chłopaków ONRu, którzy zaopatrzeni w nacjonalistyczne i faszystowskie hasła pewnie zmierzają na Jasną Górę.
W swoją pierwszą pielgrzymkę wyruszyłam 3 czerwca 2016r. Na długo przed Czarnym Protestem i innymi opozycyjnymi i masowymi działaniami
w przestrzeni publicznej, które stają się przeciwwagą dla zbiorowej obecności nacjonalistów. W Częstochowie byłam kilka tygodni wcześniej.
Jasne, że Jasna Góra robi wrażenie. Rozmach i kicz w na niespotykaną skalę. Pikanterii miejscu dodawały opowieści Marty Frej i Tomka Kosińskiego
o relacjach władz miejskich i Kościoła, podziale benefitów wynikających z obecności pielgrzymów. Sanktuarium organizuje wszystko tak,
aby pielgrzymi nie schodzili do miasta. Na Jasnej Górze kwitnie biznes obejmujący nie tylko sklepiki pamiątkarskie ale również miejsca noclegowe
i gastronomię. Wszystko to wzmacnia imperium.
Poczułam totalną bezsilność wobec tej jasnogórskiej siły. Perfekcyjnie przemyślana machina propagandowa z pretensją nieomylności, która jest precyzyjnie skierowana we mnie. „Sanktuarium Maryjne” to hiperbola patriarchatu. Kościelne struktury powielające tradycyjne układy, podporządkowanie kobiet i ich niekontrolowany wyzysk w ramach instytucji kościelnych, głosami swoich kapłanów kontrolują również życie wyznawców, w tym przede wszystkim kobiet. Ogrom środków perswazji jakimi księża dysponują w miejscu takim jak Jasna Góra powala.
Przekaz jest jasny, czytelny i utrwalony przez pokolenia. Wystarczy pilnować by „prawo boskie” nie było konfrontowane z prawami człowieka.
To monolit, w którym nie ma miejsca na pytania i wątpliwości i dzięki temu tak łatwo wygrywa z lewicowym powątpiewaniem w każdą prawdę
i umiłowaniem dyskursu. Jakby tego było mało siłę kościelnego konserwatyzmu wspierają w egzotycznej koalicji kibice i naziści z ONRu, przyjmowani z honorami przez jasnogórskich kapłanów. Grupy mężczyzn, które budzą postrach na każdej ulicy, nawet w środku dnia, na Jasnej Górze dumnie rozwijają swoje nacjonalistyczne hasła.
Motywem podjęcia trudu pielgrzymowania może być chęć zadość uczynienia za popełnione występki lub też chęć wyrażenia prośby, np. o zdrowie,
o pomyślność. Moim motywem była bezsilność. Wybrałam się w trzydniową, ponad stukilometrową pielgrzymkę w kierunku odwrotnym do religijnych fanatyków. Precyzyjnie przygotowałam plan podróży unikając tras szybkiego ruchu. Na swoją bazę wybrałam Hotel Stary Młyn w Koziegłowach.
Tam zostawiłam bagaże i samochód. Punktem docelowym miał być Festiwal Performance w Tychach organizowany przez Piotra Kumora. Podróż miała się odbyć na moich warunkach, bezpiecznie i komfortowo – na ile to możliwe. Oceniłam, że trzydzieści kilka kilometrów dziennie będzie dla mnie dystansem osiągalnym bez nadmiernego wysiłku. Zamiast plecaka z całym dobytkiem wzięłam smartfona, MP3, kartę kredytową i orzechy.
Każdy z pielgrzymkowych dni był inny. Pierwszego dnia wędrowałam głównie przez wsie i lasy, z drugiego pamiętam festyn w Siewierzy i spacer brzegiem jeziora Pogoria. Trzeci dzień to podróż przez śląskie miasta. Dystans, wbrew temu co zakładałam wcale nie był tak łatwy do przebycia.
Po pierwszym dniu pojawiły się odciski i obtarcia „do krwi”, a po spacerze brzegiem jeziora dnia drugiego – niezbyt groźne poparzenia słoneczne. Trzeciego dnia byłam już bardzo zmęczona, ale poczułam przyjemność, która płynie z pielgrzymowania - trzy dni podczas których nie musiałam robić nic. Przez sporą część czasu byłam poza zasięgiem sieci lub z rozładowanym telefonem. Wyznaczony jasno cel i codzienny wysiłek fizyczny powodowały, że po powrocie do hotelu zasypiałam jak dziecko.
Pielgrzymka z sanktuarium religijnego na festiwal performance była rodzajem jednostkowego sprzeciwu – bardzo słabego, niemal niezauważalnego. Celowo unikałam heroicznych gestów i haseł, które są obowiązujące w patriotyczno-religijnej narracji. Chciałam, aby moja pielgrzymka była skrojona na moją miarę, niewymagająca ofiarnego poświęcenia a przez to jeszcze silniej stająca w opozycji do pełnego frazesów polskiego nacjonalizmu
i tak charakterystycznego dla patriarchalnych struktur pokazu siły.
Agata Zbylut
Będąc nastolatką bardzo chciałam się wybrać na pielgrzymkę do Częstochowy. Ci, którzy wracali z takich wypraw opowiadali pikantne szczegóły.
Bo chociaż z założenia pielgrzymka to podróż podejmowana z pobudek religijnych, to zarówno w czasie mojego dzieciństwa, jak i dzisiaj te motywy mogą być różne. Nastolatki wybierały się na pielgrzymki by na chwilę uciec od nadzoru. Pretekst wiary był doskonałym kamuflażem wówczas i jest doskonały również dziś dla grup kibiców czy chłopaków ONRu, którzy zaopatrzeni w nacjonalistyczne i faszystowskie hasła pewnie zmierzają na Jasną Górę.
W swoją pierwszą pielgrzymkę wyruszyłam 3 czerwca 2016r. Na długo przed Czarnym Protestem i innymi opozycyjnymi i masowymi działaniami
w przestrzeni publicznej, które stają się przeciwwagą dla zbiorowej obecności nacjonalistów. W Częstochowie byłam kilka tygodni wcześniej.
Jasne, że Jasna Góra robi wrażenie. Rozmach i kicz w na niespotykaną skalę. Pikanterii miejscu dodawały opowieści Marty Frej i Tomka Kosińskiego
o relacjach władz miejskich i Kościoła, podziale benefitów wynikających z obecności pielgrzymów. Sanktuarium organizuje wszystko tak,
aby pielgrzymi nie schodzili do miasta. Na Jasnej Górze kwitnie biznes obejmujący nie tylko sklepiki pamiątkarskie ale również miejsca noclegowe
i gastronomię. Wszystko to wzmacnia imperium.
Poczułam totalną bezsilność wobec tej jasnogórskiej siły. Perfekcyjnie przemyślana machina propagandowa z pretensją nieomylności, która jest precyzyjnie skierowana we mnie. „Sanktuarium Maryjne” to hiperbola patriarchatu. Kościelne struktury powielające tradycyjne układy, podporządkowanie kobiet i ich niekontrolowany wyzysk w ramach instytucji kościelnych, głosami swoich kapłanów kontrolują również życie wyznawców, w tym przede wszystkim kobiet. Ogrom środków perswazji jakimi księża dysponują w miejscu takim jak Jasna Góra powala.
Przekaz jest jasny, czytelny i utrwalony przez pokolenia. Wystarczy pilnować by „prawo boskie” nie było konfrontowane z prawami człowieka.
To monolit, w którym nie ma miejsca na pytania i wątpliwości i dzięki temu tak łatwo wygrywa z lewicowym powątpiewaniem w każdą prawdę
i umiłowaniem dyskursu. Jakby tego było mało siłę kościelnego konserwatyzmu wspierają w egzotycznej koalicji kibice i naziści z ONRu, przyjmowani z honorami przez jasnogórskich kapłanów. Grupy mężczyzn, które budzą postrach na każdej ulicy, nawet w środku dnia, na Jasnej Górze dumnie rozwijają swoje nacjonalistyczne hasła.
Motywem podjęcia trudu pielgrzymowania może być chęć zadość uczynienia za popełnione występki lub też chęć wyrażenia prośby, np. o zdrowie,
o pomyślność. Moim motywem była bezsilność. Wybrałam się w trzydniową, ponad stukilometrową pielgrzymkę w kierunku odwrotnym do religijnych fanatyków. Precyzyjnie przygotowałam plan podróży unikając tras szybkiego ruchu. Na swoją bazę wybrałam Hotel Stary Młyn w Koziegłowach.
Tam zostawiłam bagaże i samochód. Punktem docelowym miał być Festiwal Performance w Tychach organizowany przez Piotra Kumora. Podróż miała się odbyć na moich warunkach, bezpiecznie i komfortowo – na ile to możliwe. Oceniłam, że trzydzieści kilka kilometrów dziennie będzie dla mnie dystansem osiągalnym bez nadmiernego wysiłku. Zamiast plecaka z całym dobytkiem wzięłam smartfona, MP3, kartę kredytową i orzechy.
Każdy z pielgrzymkowych dni był inny. Pierwszego dnia wędrowałam głównie przez wsie i lasy, z drugiego pamiętam festyn w Siewierzy i spacer brzegiem jeziora Pogoria. Trzeci dzień to podróż przez śląskie miasta. Dystans, wbrew temu co zakładałam wcale nie był tak łatwy do przebycia.
Po pierwszym dniu pojawiły się odciski i obtarcia „do krwi”, a po spacerze brzegiem jeziora dnia drugiego – niezbyt groźne poparzenia słoneczne. Trzeciego dnia byłam już bardzo zmęczona, ale poczułam przyjemność, która płynie z pielgrzymowania - trzy dni podczas których nie musiałam robić nic. Przez sporą część czasu byłam poza zasięgiem sieci lub z rozładowanym telefonem. Wyznaczony jasno cel i codzienny wysiłek fizyczny powodowały, że po powrocie do hotelu zasypiałam jak dziecko.
Pielgrzymka z sanktuarium religijnego na festiwal performance była rodzajem jednostkowego sprzeciwu – bardzo słabego, niemal niezauważalnego. Celowo unikałam heroicznych gestów i haseł, które są obowiązujące w patriotyczno-religijnej narracji. Chciałam, aby moja pielgrzymka była skrojona na moją miarę, niewymagająca ofiarnego poświęcenia a przez to jeszcze silniej stająca w opozycji do pełnego frazesów polskiego nacjonalizmu
i tak charakterystycznego dla patriarchalnych struktur pokazu siły.
Agata Zbylut
Będąc nastolatką bardzo chciałam się wybrać na pielgrzymkę do Częstochowy. Ci, którzy wracali z takich wypraw opowiadali pikantne szczegóły.
Bo chociaż z założenia pielgrzymka to podróż podejmowana z pobudek religijnych, to zarówno w czasie mojego dzieciństwa, jak i dzisiaj te motywy mogą być różne. Nastolatki wybierały się na pielgrzymki by na chwilę uciec od nadzoru. Pretekst wiary był doskonałym kamuflażem wówczas i jest doskonały również dziś dla grup kibiców czy chłopaków ONRu, którzy zaopatrzeni w nacjonalistyczne i faszystowskie hasła pewnie zmierzają na Jasną Górę.
W swoją pierwszą pielgrzymkę wyruszyłam 3 czerwca 2016r. Na długo przed Czarnym Protestem i innymi opozycyjnymi i masowymi działaniami
w przestrzeni publicznej, które stają się przeciwwagą dla zbiorowej obecności nacjonalistów. W Częstochowie byłam kilka tygodni wcześniej.
Jasne, że Jasna Góra robi wrażenie. Rozmach i kicz w na niespotykaną skalę. Pikanterii miejscu dodawały opowieści Marty Frej i Tomka Kosińskiego
o relacjach władz miejskich i Kościoła, podziale benefitów wynikających z obecności pielgrzymów. Sanktuarium organizuje wszystko tak,
aby pielgrzymi nie schodzili do miasta. Na Jasnej Górze kwitnie biznes obejmujący nie tylko sklepiki pamiątkarskie ale również miejsca noclegowe
i gastronomię. Wszystko to wzmacnia imperium.
Poczułam totalną bezsilność wobec tej jasnogórskiej siły. Perfekcyjnie przemyślana machina propagandowa z pretensją nieomylności, która jest precyzyjnie skierowana we mnie. „Sanktuarium Maryjne” to hiperbola patriarchatu. Kościelne struktury powielające tradycyjne układy, podporządkowanie kobiet i ich niekontrolowany wyzysk w ramach instytucji kościelnych, głosami swoich kapłanów kontrolują również życie wyznawców, w tym przede wszystkim kobiet. Ogrom środków perswazji jakimi księża dysponują w miejscu takim jak Jasna Góra powala.
Przekaz jest jasny, czytelny i utrwalony przez pokolenia. Wystarczy pilnować by „prawo boskie” nie było konfrontowane z prawami człowieka.
To monolit, w którym nie ma miejsca na pytania i wątpliwości i dzięki temu tak łatwo wygrywa z lewicowym powątpiewaniem w każdą prawdę
i umiłowaniem dyskursu. Jakby tego było mało siłę kościelnego konserwatyzmu wspierają w egzotycznej koalicji kibice i naziści z ONRu, przyjmowani z honorami przez jasnogórskich kapłanów. Grupy mężczyzn, które budzą postrach na każdej ulicy, nawet w środku dnia, na Jasnej Górze dumnie rozwijają swoje nacjonalistyczne hasła.
Motywem podjęcia trudu pielgrzymowania może być chęć zadość uczynienia za popełnione występki lub też chęć wyrażenia prośby, np. o zdrowie,
o pomyślność. Moim motywem była bezsilność. Wybrałam się w trzydniową, ponad stukilometrową pielgrzymkę w kierunku odwrotnym do religijnych fanatyków. Precyzyjnie przygotowałam plan podróży unikając tras szybkiego ruchu. Na swoją bazę wybrałam Hotel Stary Młyn w Koziegłowach.
Tam zostawiłam bagaże i samochód. Punktem docelowym miał być Festiwal Performance w Tychach organizowany przez Piotra Kumora. Podróż miała się odbyć na moich warunkach, bezpiecznie i komfortowo – na ile to możliwe. Oceniłam, że trzydzieści kilka kilometrów dziennie będzie dla mnie dystansem osiągalnym bez nadmiernego wysiłku. Zamiast plecaka z całym dobytkiem wzięłam smartfona, MP3, kartę kredytową i orzechy.
Każdy z pielgrzymkowych dni był inny. Pierwszego dnia wędrowałam głównie przez wsie i lasy, z drugiego pamiętam festyn w Siewierzy i spacer brzegiem jeziora Pogoria. Trzeci dzień to podróż przez śląskie miasta. Dystans, wbrew temu co zakładałam wcale nie był tak łatwy do przebycia.
Po pierwszym dniu pojawiły się odciski i obtarcia „do krwi”, a po spacerze brzegiem jeziora dnia drugiego – niezbyt groźne poparzenia słoneczne. Trzeciego dnia byłam już bardzo zmęczona, ale poczułam przyjemność, która płynie z pielgrzymowania - trzy dni podczas których nie musiałam robić nic. Przez sporą część czasu byłam poza zasięgiem sieci lub z rozładowanym telefonem. Wyznaczony jasno cel i codzienny wysiłek fizyczny powodowały, że po powrocie do hotelu zasypiałam jak dziecko.
Pielgrzymka z sanktuarium religijnego na festiwal performance była rodzajem jednostkowego sprzeciwu – bardzo słabego, niemal niezauważalnego. Celowo unikałam heroicznych gestów i haseł, które są obowiązujące w patriotyczno-religijnej narracji. Chciałam, aby moja pielgrzymka była skrojona na moją miarę, niewymagająca ofiarnego poświęcenia a przez to jeszcze silniej stająca w opozycji do pełnego frazesów polskiego nacjonalizmu
i tak charakterystycznego dla patriarchalnych struktur pokazu siły.
Agata Zbylut
Będąc nastolatką bardzo chciałam się wybrać na pielgrzymkę do Częstochowy. Ci, którzy wracali z takich wypraw opowiadali pikantne szczegóły.
Bo chociaż z założenia pielgrzymka to podróż podejmowana z pobudek religijnych, to zarówno w czasie mojego dzieciństwa, jak i dzisiaj te motywy mogą być różne. Nastolatki wybierały się na pielgrzymki by na chwilę uciec od nadzoru. Pretekst wiary był doskonałym kamuflażem wówczas i jest doskonały również dziś dla grup kibiców czy chłopaków ONRu, którzy zaopatrzeni w nacjonalistyczne i faszystowskie hasła pewnie zmierzają na Jasną Górę.
W swoją pierwszą pielgrzymkę wyruszyłam 3 czerwca 2016r. Na długo przed Czarnym Protestem i innymi opozycyjnymi i masowymi działaniami
w przestrzeni publicznej, które stają się przeciwwagą dla zbiorowej obecności nacjonalistów. W Częstochowie byłam kilka tygodni wcześniej.
Jasne, że Jasna Góra robi wrażenie. Rozmach i kicz w na niespotykaną skalę. Pikanterii miejscu dodawały opowieści Marty Frej i Tomka Kosińskiego
o relacjach władz miejskich i Kościoła, podziale benefitów wynikających z obecności pielgrzymów. Sanktuarium organizuje wszystko tak,
aby pielgrzymi nie schodzili do miasta. Na Jasnej Górze kwitnie biznes obejmujący nie tylko sklepiki pamiątkarskie ale również miejsca noclegowe
i gastronomię. Wszystko to wzmacnia imperium.
Poczułam totalną bezsilność wobec tej jasnogórskiej siły. Perfekcyjnie przemyślana machina propagandowa z pretensją nieomylności, która jest precyzyjnie skierowana we mnie. „Sanktuarium Maryjne” to hiperbola patriarchatu. Kościelne struktury powielające tradycyjne układy, podporządkowanie kobiet i ich niekontrolowany wyzysk w ramach instytucji kościelnych, głosami swoich kapłanów kontrolują również życie wyznawców, w tym przede wszystkim kobiet. Ogrom środków perswazji jakimi księża dysponują w miejscu takim jak Jasna Góra powala.
Przekaz jest jasny, czytelny i utrwalony przez pokolenia. Wystarczy pilnować by „prawo boskie” nie było konfrontowane z prawami człowieka.
To monolit, w którym nie ma miejsca na pytania i wątpliwości i dzięki temu tak łatwo wygrywa z lewicowym powątpiewaniem w każdą prawdę
i umiłowaniem dyskursu. Jakby tego było mało siłę kościelnego konserwatyzmu wspierają w egzotycznej koalicji kibice i naziści z ONRu, przyjmowani z honorami przez jasnogórskich kapłanów. Grupy mężczyzn, które budzą postrach na każdej ulicy, nawet w środku dnia, na Jasnej Górze dumnie rozwijają swoje nacjonalistyczne hasła.
Motywem podjęcia trudu pielgrzymowania może być chęć zadość uczynienia za popełnione występki lub też chęć wyrażenia prośby, np. o zdrowie,
o pomyślność. Moim motywem była bezsilność. Wybrałam się w trzydniową, ponad stukilometrową pielgrzymkę w kierunku odwrotnym do religijnych fanatyków. Precyzyjnie przygotowałam plan podróży unikając tras szybkiego ruchu. Na swoją bazę wybrałam Hotel Stary Młyn w Koziegłowach.
Tam zostawiłam bagaże i samochód. Punktem docelowym miał być Festiwal Performance w Tychach organizowany przez Piotra Kumora. Podróż miała się odbyć na moich warunkach, bezpiecznie i komfortowo – na ile to możliwe. Oceniłam, że trzydzieści kilka kilometrów dziennie będzie dla mnie dystansem osiągalnym bez nadmiernego wysiłku. Zamiast plecaka z całym dobytkiem wzięłam smartfona, MP3, kartę kredytową i orzechy.
Każdy z pielgrzymkowych dni był inny. Pierwszego dnia wędrowałam głównie przez wsie i lasy, z drugiego pamiętam festyn w Siewierzy i spacer brzegiem jeziora Pogoria. Trzeci dzień to podróż przez śląskie miasta. Dystans, wbrew temu co zakładałam wcale nie był tak łatwy do przebycia.
Po pierwszym dniu pojawiły się odciski i obtarcia „do krwi”, a po spacerze brzegiem jeziora dnia drugiego – niezbyt groźne poparzenia słoneczne. Trzeciego dnia byłam już bardzo zmęczona, ale poczułam przyjemność, która płynie z pielgrzymowania - trzy dni podczas których nie musiałam robić nic. Przez sporą część czasu byłam poza zasięgiem sieci lub z rozładowanym telefonem. Wyznaczony jasno cel i codzienny wysiłek fizyczny powodowały, że po powrocie do hotelu zasypiałam jak dziecko.
Pielgrzymka z sanktuarium religijnego na festiwal performance była rodzajem jednostkowego sprzeciwu – bardzo słabego, niemal niezauważalnego. Celowo unikałam heroicznych gestów i haseł, które są obowiązujące w patriotyczno-religijnej narracji. Chciałam, aby moja pielgrzymka była skrojona na moją miarę, niewymagająca ofiarnego poświęcenia a przez to jeszcze silniej stająca w opozycji do pełnego frazesów polskiego nacjonalizmu
i tak charakterystycznego dla patriarchalnych struktur pokazu siły.
Agata Zbylut
Będąc nastolatką bardzo chciałam się wybrać na pielgrzymkę do Częstochowy. Ci, którzy wracali z takich wypraw opowiadali pikantne szczegóły.
Bo chociaż z założenia pielgrzymka to podróż podejmowana z pobudek religijnych, to zarówno w czasie mojego dzieciństwa, jak i dzisiaj te motywy mogą być różne. Nastolatki wybierały się na pielgrzymki by na chwilę uciec od nadzoru. Pretekst wiary był doskonałym kamuflażem wówczas i jest doskonały również dziś dla grup kibiców czy chłopaków ONRu, którzy zaopatrzeni w nacjonalistyczne i faszystowskie hasła pewnie zmierzają na Jasną Górę.
W swoją pierwszą pielgrzymkę wyruszyłam 3 czerwca 2016r. Na długo przed Czarnym Protestem i innymi opozycyjnymi i masowymi działaniami
w przestrzeni publicznej, które stają się przeciwwagą dla zbiorowej obecności nacjonalistów. W Częstochowie byłam kilka tygodni wcześniej.
Jasne, że Jasna Góra robi wrażenie. Rozmach i kicz w na niespotykaną skalę. Pikanterii miejscu dodawały opowieści Marty Frej i Tomka Kosińskiego
o relacjach władz miejskich i Kościoła, podziale benefitów wynikających z obecności pielgrzymów. Sanktuarium organizuje wszystko tak,
aby pielgrzymi nie schodzili do miasta. Na Jasnej Górze kwitnie biznes obejmujący nie tylko sklepiki pamiątkarskie ale również miejsca noclegowe
i gastronomię. Wszystko to wzmacnia imperium.
Poczułam totalną bezsilność wobec tej jasnogórskiej siły. Perfekcyjnie przemyślana machina propagandowa z pretensją nieomylności, która jest precyzyjnie skierowana we mnie. „Sanktuarium Maryjne” to hiperbola patriarchatu. Kościelne struktury powielające tradycyjne układy, podporządkowanie kobiet i ich niekontrolowany wyzysk w ramach instytucji kościelnych, głosami swoich kapłanów kontrolują również życie wyznawców, w tym przede wszystkim kobiet. Ogrom środków perswazji jakimi księża dysponują w miejscu takim jak Jasna Góra powala.
Przekaz jest jasny, czytelny i utrwalony przez pokolenia. Wystarczy pilnować by „prawo boskie” nie było konfrontowane z prawami człowieka.
To monolit, w którym nie ma miejsca na pytania i wątpliwości i dzięki temu tak łatwo wygrywa z lewicowym powątpiewaniem w każdą prawdę
i umiłowaniem dyskursu. Jakby tego było mało siłę kościelnego konserwatyzmu wspierają w egzotycznej koalicji kibice i naziści z ONRu, przyjmowani z honorami przez jasnogórskich kapłanów. Grupy mężczyzn, które budzą postrach na każdej ulicy, nawet w środku dnia, na Jasnej Górze dumnie rozwijają swoje nacjonalistyczne hasła.
Motywem podjęcia trudu pielgrzymowania może być chęć zadość uczynienia za popełnione występki lub też chęć wyrażenia prośby, np. o zdrowie,
o pomyślność. Moim motywem była bezsilność. Wybrałam się w trzydniową, ponad stukilometrową pielgrzymkę w kierunku odwrotnym do religijnych fanatyków. Precyzyjnie przygotowałam plan podróży unikając tras szybkiego ruchu. Na swoją bazę wybrałam Hotel Stary Młyn w Koziegłowach.
Tam zostawiłam bagaże i samochód. Punktem docelowym miał być Festiwal Performance w Tychach organizowany przez Piotra Kumora. Podróż miała się odbyć na moich warunkach, bezpiecznie i komfortowo – na ile to możliwe. Oceniłam, że trzydzieści kilka kilometrów dziennie będzie dla mnie dystansem osiągalnym bez nadmiernego wysiłku. Zamiast plecaka z całym dobytkiem wzięłam smartfona, MP3, kartę kredytową i orzechy.
Każdy z pielgrzymkowych dni był inny. Pierwszego dnia wędrowałam głównie przez wsie i lasy, z drugiego pamiętam festyn w Siewierzy i spacer brzegiem jeziora Pogoria. Trzeci dzień to podróż przez śląskie miasta. Dystans, wbrew temu co zakładałam wcale nie był tak łatwy do przebycia.
Po pierwszym dniu pojawiły się odciski i obtarcia „do krwi”, a po spacerze brzegiem jeziora dnia drugiego – niezbyt groźne poparzenia słoneczne. Trzeciego dnia byłam już bardzo zmęczona, ale poczułam przyjemność, która płynie z pielgrzymowania - trzy dni podczas których nie musiałam robić nic. Przez sporą część czasu byłam poza zasięgiem sieci lub z rozładowanym telefonem. Wyznaczony jasno cel i codzienny wysiłek fizyczny powodowały, że po powrocie do hotelu zasypiałam jak dziecko.
Pielgrzymka z sanktuarium religijnego na festiwal performance była rodzajem jednostkowego sprzeciwu – bardzo słabego, niemal niezauważalnego. Celowo unikałam heroicznych gestów i haseł, które są obowiązujące w patriotyczno-religijnej narracji. Chciałam, aby moja pielgrzymka była skrojona na moją miarę, niewymagająca ofiarnego poświęcenia a przez to jeszcze silniej stająca w opozycji do pełnego frazesów polskiego nacjonalizmu
i tak charakterystycznego dla patriarchalnych struktur pokazu siły.
Agata Zbylut
Będąc nastolatką bardzo chciałam się wybrać na pielgrzymkę do Częstochowy. Ci, którzy wracali z takich wypraw opowiadali pikantne szczegóły.
Bo chociaż z założenia pielgrzymka to podróż podejmowana z pobudek religijnych, to zarówno w czasie mojego dzieciństwa, jak i dzisiaj te motywy mogą być różne. Nastolatki wybierały się na pielgrzymki by na chwilę uciec od nadzoru. Pretekst wiary był doskonałym kamuflażem wówczas i jest doskonały również dziś dla grup kibiców czy chłopaków ONRu, którzy zaopatrzeni w nacjonalistyczne i faszystowskie hasła pewnie zmierzają na Jasną Górę.
W swoją pierwszą pielgrzymkę wyruszyłam 3 czerwca 2016r. Na długo przed Czarnym Protestem i innymi opozycyjnymi i masowymi działaniami
w przestrzeni publicznej, które stają się przeciwwagą dla zbiorowej obecności nacjonalistów. W Częstochowie byłam kilka tygodni wcześniej.
Jasne, że Jasna Góra robi wrażenie. Rozmach i kicz w na niespotykaną skalę. Pikanterii miejscu dodawały opowieści Marty Frej i Tomka Kosińskiego
o relacjach władz miejskich i Kościoła, podziale benefitów wynikających z obecności pielgrzymów. Sanktuarium organizuje wszystko tak,
aby pielgrzymi nie schodzili do miasta. Na Jasnej Górze kwitnie biznes obejmujący nie tylko sklepiki pamiątkarskie ale również miejsca noclegowe
i gastronomię. Wszystko to wzmacnia imperium.
Poczułam totalną bezsilność wobec tej jasnogórskiej siły. Perfekcyjnie przemyślana machina propagandowa z pretensją nieomylności, która jest precyzyjnie skierowana we mnie. „Sanktuarium Maryjne” to hiperbola patriarchatu. Kościelne struktury powielające tradycyjne układy, podporządkowanie kobiet i ich niekontrolowany wyzysk w ramach instytucji kościelnych, głosami swoich kapłanów kontrolują również życie wyznawców, w tym przede wszystkim kobiet. Ogrom środków perswazji jakimi księża dysponują w miejscu takim jak Jasna Góra powala.
Przekaz jest jasny, czytelny i utrwalony przez pokolenia. Wystarczy pilnować by „prawo boskie” nie było konfrontowane z prawami człowieka.
To monolit, w którym nie ma miejsca na pytania i wątpliwości i dzięki temu tak łatwo wygrywa z lewicowym powątpiewaniem w każdą prawdę
i umiłowaniem dyskursu. Jakby tego było mało siłę kościelnego konserwatyzmu wspierają w egzotycznej koalicji kibice i naziści z ONRu, przyjmowani z honorami przez jasnogórskich kapłanów. Grupy mężczyzn, które budzą postrach na każdej ulicy, nawet w środku dnia, na Jasnej Górze dumnie rozwijają swoje nacjonalistyczne hasła.
Motywem podjęcia trudu pielgrzymowania może być chęć zadość uczynienia za popełnione występki lub też chęć wyrażenia prośby, np. o zdrowie,
o pomyślność. Moim motywem była bezsilność. Wybrałam się w trzydniową, ponad stukilometrową pielgrzymkę w kierunku odwrotnym do religijnych fanatyków. Precyzyjnie przygotowałam plan podróży unikając tras szybkiego ruchu. Na swoją bazę wybrałam Hotel Stary Młyn w Koziegłowach.
Tam zostawiłam bagaże i samochód. Punktem docelowym miał być Festiwal Performance w Tychach organizowany przez Piotra Kumora. Podróż miała się odbyć na moich warunkach, bezpiecznie i komfortowo – na ile to możliwe. Oceniłam, że trzydzieści kilka kilometrów dziennie będzie dla mnie dystansem osiągalnym bez nadmiernego wysiłku. Zamiast plecaka z całym dobytkiem wzięłam smartfona, MP3, kartę kredytową i orzechy.
Każdy z pielgrzymkowych dni był inny. Pierwszego dnia wędrowałam głównie przez wsie i lasy, z drugiego pamiętam festyn w Siewierzy i spacer brzegiem jeziora Pogoria. Trzeci dzień to podróż przez śląskie miasta. Dystans, wbrew temu co zakładałam wcale nie był tak łatwy do przebycia.
Po pierwszym dniu pojawiły się odciski i obtarcia „do krwi”, a po spacerze brzegiem jeziora dnia drugiego – niezbyt groźne poparzenia słoneczne. Trzeciego dnia byłam już bardzo zmęczona, ale poczułam przyjemność, która płynie z pielgrzymowania - trzy dni podczas których nie musiałam robić nic. Przez sporą część czasu byłam poza zasięgiem sieci lub z rozładowanym telefonem. Wyznaczony jasno cel i codzienny wysiłek fizyczny powodowały, że po powrocie do hotelu zasypiałam jak dziecko.
Pielgrzymka z sanktuarium religijnego na festiwal performance była rodzajem jednostkowego sprzeciwu – bardzo słabego, niemal niezauważalnego. Celowo unikałam heroicznych gestów i haseł, które są obowiązujące w patriotyczno-religijnej narracji. Chciałam, aby moja pielgrzymka była skrojona na moją miarę, niewymagająca ofiarnego poświęcenia a przez to jeszcze silniej stająca w opozycji do pełnego frazesów polskiego nacjonalizmu
i tak charakterystycznego dla patriarchalnych struktur pokazu siły.
Agata Zbylut
Będąc nastolatką bardzo chciałam się wybrać na pielgrzymkę do Częstochowy. Ci, którzy wracali z takich wypraw opowiadali pikantne szczegóły.
Bo chociaż z założenia pielgrzymka to podróż podejmowana z pobudek religijnych, to zarówno w czasie mojego dzieciństwa, jak i dzisiaj te motywy mogą być różne. Nastolatki wybierały się na pielgrzymki by na chwilę uciec od nadzoru. Pretekst wiary był doskonałym kamuflażem wówczas i jest doskonały również dziś dla grup kibiców czy chłopaków ONRu, którzy zaopatrzeni w nacjonalistyczne i faszystowskie hasła pewnie zmierzają na Jasną Górę.
W swoją pierwszą pielgrzymkę wyruszyłam 3 czerwca 2016r. Na długo przed Czarnym Protestem i innymi opozycyjnymi i masowymi działaniami
w przestrzeni publicznej, które stają się przeciwwagą dla zbiorowej obecności nacjonalistów. W Częstochowie byłam kilka tygodni wcześniej.
Jasne, że Jasna Góra robi wrażenie. Rozmach i kicz w na niespotykaną skalę. Pikanterii miejscu dodawały opowieści Marty Frej i Tomka Kosińskiego
o relacjach władz miejskich i Kościoła, podziale benefitów wynikających z obecności pielgrzymów. Sanktuarium organizuje wszystko tak,
aby pielgrzymi nie schodzili do miasta. Na Jasnej Górze kwitnie biznes obejmujący nie tylko sklepiki pamiątkarskie ale również miejsca noclegowe
i gastronomię. Wszystko to wzmacnia imperium.
Poczułam totalną bezsilność wobec tej jasnogórskiej siły. Perfekcyjnie przemyślana machina propagandowa z pretensją nieomylności, która jest precyzyjnie skierowana we mnie. „Sanktuarium Maryjne” to hiperbola patriarchatu. Kościelne struktury powielające tradycyjne układy, podporządkowanie kobiet i ich niekontrolowany wyzysk w ramach instytucji kościelnych, głosami swoich kapłanów kontrolują również życie wyznawców, w tym przede wszystkim kobiet. Ogrom środków perswazji jakimi księża dysponują w miejscu takim jak Jasna Góra powala.
Przekaz jest jasny, czytelny i utrwalony przez pokolenia. Wystarczy pilnować by „prawo boskie” nie było konfrontowane z prawami człowieka.
To monolit, w którym nie ma miejsca na pytania i wątpliwości i dzięki temu tak łatwo wygrywa z lewicowym powątpiewaniem w każdą prawdę
i umiłowaniem dyskursu. Jakby tego było mało siłę kościelnego konserwatyzmu wspierają w egzotycznej koalicji kibice i naziści z ONRu, przyjmowani z honorami przez jasnogórskich kapłanów. Grupy mężczyzn, które budzą postrach na każdej ulicy, nawet w środku dnia, na Jasnej Górze dumnie rozwijają swoje nacjonalistyczne hasła.
Motywem podjęcia trudu pielgrzymowania może być chęć zadość uczynienia za popełnione występki lub też chęć wyrażenia prośby, np. o zdrowie,
o pomyślność. Moim motywem była bezsilność. Wybrałam się w trzydniową, ponad stukilometrową pielgrzymkę w kierunku odwrotnym do religijnych fanatyków. Precyzyjnie przygotowałam plan podróży unikając tras szybkiego ruchu. Na swoją bazę wybrałam Hotel Stary Młyn w Koziegłowach.
Tam zostawiłam bagaże i samochód. Punktem docelowym miał być Festiwal Performance w Tychach organizowany przez Piotra Kumora. Podróż miała się odbyć na moich warunkach, bezpiecznie i komfortowo – na ile to możliwe. Oceniłam, że trzydzieści kilka kilometrów dziennie będzie dla mnie dystansem osiągalnym bez nadmiernego wysiłku. Zamiast plecaka z całym dobytkiem wzięłam smartfona, MP3, kartę kredytową i orzechy.
Każdy z pielgrzymkowych dni był inny. Pierwszego dnia wędrowałam głównie przez wsie i lasy, z drugiego pamiętam festyn w Siewierzy i spacer brzegiem jeziora Pogoria. Trzeci dzień to podróż przez śląskie miasta. Dystans, wbrew temu co zakładałam wcale nie był tak łatwy do przebycia.
Po pierwszym dniu pojawiły się odciski i obtarcia „do krwi”, a po spacerze brzegiem jeziora dnia drugiego – niezbyt groźne poparzenia słoneczne. Trzeciego dnia byłam już bardzo zmęczona, ale poczułam przyjemność, która płynie z pielgrzymowania - trzy dni podczas których nie musiałam robić nic. Przez sporą część czasu byłam poza zasięgiem sieci lub z rozładowanym telefonem. Wyznaczony jasno cel i codzienny wysiłek fizyczny powodowały, że po powrocie do hotelu zasypiałam jak dziecko.
Pielgrzymka z sanktuarium religijnego na festiwal performance była rodzajem jednostkowego sprzeciwu – bardzo słabego, niemal niezauważalnego. Celowo unikałam heroicznych gestów i haseł, które są obowiązujące w patriotyczno-religijnej narracji. Chciałam, aby moja pielgrzymka była skrojona na moją miarę, niewymagająca ofiarnego poświęcenia a przez to jeszcze silniej stająca w opozycji do pełnego frazesów polskiego nacjonalizmu
i tak charakterystycznego dla patriarchalnych struktur pokazu siły.
Agata Zbylut
Będąc nastolatką bardzo chciałam się wybrać na pielgrzymkę do Częstochowy. Ci, którzy wracali z takich wypraw opowiadali pikantne szczegóły.
Bo chociaż z założenia pielgrzymka to podróż podejmowana z pobudek religijnych, to zarówno w czasie mojego dzieciństwa, jak i dzisiaj te motywy mogą być różne. Nastolatki wybierały się na pielgrzymki by na chwilę uciec od nadzoru. Pretekst wiary był doskonałym kamuflażem wówczas i jest doskonały również dziś dla grup kibiców czy chłopaków ONRu, którzy zaopatrzeni w nacjonalistyczne i faszystowskie hasła pewnie zmierzają na Jasną Górę.
W swoją pierwszą pielgrzymkę wyruszyłam 3 czerwca 2016r. Na długo przed Czarnym Protestem i innymi opozycyjnymi i masowymi działaniami
w przestrzeni publicznej, które stają się przeciwwagą dla zbiorowej obecności nacjonalistów. W Częstochowie byłam kilka tygodni wcześniej.
Jasne, że Jasna Góra robi wrażenie. Rozmach i kicz w na niespotykaną skalę. Pikanterii miejscu dodawały opowieści Marty Frej i Tomka Kosińskiego
o relacjach władz miejskich i Kościoła, podziale benefitów wynikających z obecności pielgrzymów. Sanktuarium organizuje wszystko tak,
aby pielgrzymi nie schodzili do miasta. Na Jasnej Górze kwitnie biznes obejmujący nie tylko sklepiki pamiątkarskie ale również miejsca noclegowe
i gastronomię. Wszystko to wzmacnia imperium.
Poczułam totalną bezsilność wobec tej jasnogórskiej siły. Perfekcyjnie przemyślana machina propagandowa z pretensją nieomylności, która jest precyzyjnie skierowana we mnie. „Sanktuarium Maryjne” to hiperbola patriarchatu. Kościelne struktury powielające tradycyjne układy, podporządkowanie kobiet i ich niekontrolowany wyzysk w ramach instytucji kościelnych, głosami swoich kapłanów kontrolują również życie wyznawców, w tym przede wszystkim kobiet. Ogrom środków perswazji jakimi księża dysponują w miejscu takim jak Jasna Góra powala.
Przekaz jest jasny, czytelny i utrwalony przez pokolenia. Wystarczy pilnować by „prawo boskie” nie było konfrontowane z prawami człowieka.
To monolit, w którym nie ma miejsca na pytania i wątpliwości i dzięki temu tak łatwo wygrywa z lewicowym powątpiewaniem w każdą prawdę
i umiłowaniem dyskursu. Jakby tego było mało siłę kościelnego konserwatyzmu wspierają w egzotycznej koalicji kibice i naziści z ONRu, przyjmowani z honorami przez jasnogórskich kapłanów. Grupy mężczyzn, które budzą postrach na każdej ulicy, nawet w środku dnia, na Jasnej Górze dumnie rozwijają swoje nacjonalistyczne hasła.
Motywem podjęcia trudu pielgrzymowania może być chęć zadość uczynienia za popełnione występki lub też chęć wyrażenia prośby, np. o zdrowie,
o pomyślność. Moim motywem była bezsilność. Wybrałam się w trzydniową, ponad stukilometrową pielgrzymkę w kierunku odwrotnym do religijnych fanatyków. Precyzyjnie przygotowałam plan podróży unikając tras szybkiego ruchu. Na swoją bazę wybrałam Hotel Stary Młyn w Koziegłowach.
Tam zostawiłam bagaże i samochód. Punktem docelowym miał być Festiwal Performance w Tychach organizowany przez Piotra Kumora. Podróż miała się odbyć na moich warunkach, bezpiecznie i komfortowo – na ile to możliwe. Oceniłam, że trzydzieści kilka kilometrów dziennie będzie dla mnie dystansem osiągalnym bez nadmiernego wysiłku. Zamiast plecaka z całym dobytkiem wzięłam smartfona, MP3, kartę kredytową i orzechy.
Każdy z pielgrzymkowych dni był inny. Pierwszego dnia wędrowałam głównie przez wsie i lasy, z drugiego pamiętam festyn w Siewierzy i spacer brzegiem jeziora Pogoria. Trzeci dzień to podróż przez śląskie miasta. Dystans, wbrew temu co zakładałam wcale nie był tak łatwy do przebycia.
Po pierwszym dniu pojawiły się odciski i obtarcia „do krwi”, a po spacerze brzegiem jeziora dnia drugiego – niezbyt groźne poparzenia słoneczne. Trzeciego dnia byłam już bardzo zmęczona, ale poczułam przyjemność, która płynie z pielgrzymowania - trzy dni podczas których nie musiałam robić nic. Przez sporą część czasu byłam poza zasięgiem sieci lub z rozładowanym telefonem. Wyznaczony jasno cel i codzienny wysiłek fizyczny powodowały, że po powrocie do hotelu zasypiałam jak dziecko.
Pielgrzymka z sanktuarium religijnego na festiwal performance była rodzajem jednostkowego sprzeciwu – bardzo słabego, niemal niezauważalnego. Celowo unikałam heroicznych gestów i haseł, które są obowiązujące w patriotyczno-religijnej narracji. Chciałam, aby moja pielgrzymka była skrojona na moją miarę, niewymagająca ofiarnego poświęcenia a przez to jeszcze silniej stająca w opozycji do pełnego frazesów polskiego nacjonalizmu
i tak charakterystycznego dla patriarchalnych struktur pokazu siły.
Agata Zbylut
Będąc nastolatką bardzo chciałam się wybrać na pielgrzymkę do Częstochowy. Ci, którzy wracali z takich wypraw opowiadali pikantne szczegóły.
Bo chociaż z założenia pielgrzymka to podróż podejmowana z pobudek religijnych, to zarówno w czasie mojego dzieciństwa, jak i dzisiaj te motywy mogą być różne. Nastolatki wybierały się na pielgrzymki by na chwilę uciec od nadzoru. Pretekst wiary był doskonałym kamuflażem wówczas i jest doskonały również dziś dla grup kibiców czy chłopaków ONRu, którzy zaopatrzeni w nacjonalistyczne i faszystowskie hasła pewnie zmierzają na Jasną Górę.
W swoją pierwszą pielgrzymkę wyruszyłam 3 czerwca 2016r. Na długo przed Czarnym Protestem i innymi opozycyjnymi i masowymi działaniami
w przestrzeni publicznej, które stają się przeciwwagą dla zbiorowej obecności nacjonalistów. W Częstochowie byłam kilka tygodni wcześniej.
Jasne, że Jasna Góra robi wrażenie. Rozmach i kicz w na niespotykaną skalę. Pikanterii miejscu dodawały opowieści Marty Frej i Tomka Kosińskiego
o relacjach władz miejskich i Kościoła, podziale benefitów wynikających z obecności pielgrzymów. Sanktuarium organizuje wszystko tak,
aby pielgrzymi nie schodzili do miasta. Na Jasnej Górze kwitnie biznes obejmujący nie tylko sklepiki pamiątkarskie ale również miejsca noclegowe
i gastronomię. Wszystko to wzmacnia imperium.
Poczułam totalną bezsilność wobec tej jasnogórskiej siły. Perfekcyjnie przemyślana machina propagandowa z pretensją nieomylności, która jest precyzyjnie skierowana we mnie. „Sanktuarium Maryjne” to hiperbola patriarchatu. Kościelne struktury powielające tradycyjne układy, podporządkowanie kobiet i ich niekontrolowany wyzysk w ramach instytucji kościelnych, głosami swoich kapłanów kontrolują również życie wyznawców, w tym przede wszystkim kobiet. Ogrom środków perswazji jakimi księża dysponują w miejscu takim jak Jasna Góra powala.
Przekaz jest jasny, czytelny i utrwalony przez pokolenia. Wystarczy pilnować by „prawo boskie” nie było konfrontowane z prawami człowieka.
To monolit, w którym nie ma miejsca na pytania i wątpliwości i dzięki temu tak łatwo wygrywa z lewicowym powątpiewaniem w każdą prawdę
i umiłowaniem dyskursu. Jakby tego było mało siłę kościelnego konserwatyzmu wspierają w egzotycznej koalicji kibice i naziści z ONRu, przyjmowani z honorami przez jasnogórskich kapłanów. Grupy mężczyzn, które budzą postrach na każdej ulicy, nawet w środku dnia, na Jasnej Górze dumnie rozwijają swoje nacjonalistyczne hasła.
Motywem podjęcia trudu pielgrzymowania może być chęć zadość uczynienia za popełnione występki lub też chęć wyrażenia prośby, np. o zdrowie,
o pomyślność. Moim motywem była bezsilność. Wybrałam się w trzydniową, ponad stukilometrową pielgrzymkę w kierunku odwrotnym do religijnych fanatyków. Precyzyjnie przygotowałam plan podróży unikając tras szybkiego ruchu. Na swoją bazę wybrałam Hotel Stary Młyn w Koziegłowach.
Tam zostawiłam bagaże i samochód. Punktem docelowym miał być Festiwal Performance w Tychach organizowany przez Piotra Kumora. Podróż miała się odbyć na moich warunkach, bezpiecznie i komfortowo – na ile to możliwe. Oceniłam, że trzydzieści kilka kilometrów dziennie będzie dla mnie dystansem osiągalnym bez nadmiernego wysiłku. Zamiast plecaka z całym dobytkiem wzięłam smartfona, MP3, kartę kredytową i orzechy.
Każdy z pielgrzymkowych dni był inny. Pierwszego dnia wędrowałam głównie przez wsie i lasy, z drugiego pamiętam festyn w Siewierzy i spacer brzegiem jeziora Pogoria. Trzeci dzień to podróż przez śląskie miasta. Dystans, wbrew temu co zakładałam wcale nie był tak łatwy do przebycia.
Po pierwszym dniu pojawiły się odciski i obtarcia „do krwi”, a po spacerze brzegiem jeziora dnia drugiego – niezbyt groźne poparzenia słoneczne. Trzeciego dnia byłam już bardzo zmęczona, ale poczułam przyjemność, która płynie z pielgrzymowania - trzy dni podczas których nie musiałam robić nic. Przez sporą część czasu byłam poza zasięgiem sieci lub z rozładowanym telefonem. Wyznaczony jasno cel i codzienny wysiłek fizyczny powodowały, że po powrocie do hotelu zasypiałam jak dziecko.
Pielgrzymka z sanktuarium religijnego na festiwal performance była rodzajem jednostkowego sprzeciwu – bardzo słabego, niemal niezauważalnego. Celowo unikałam heroicznych gestów i haseł, które są obowiązujące w patriotyczno-religijnej narracji. Chciałam, aby moja pielgrzymka była skrojona na moją miarę, niewymagająca ofiarnego poświęcenia a przez to jeszcze silniej stająca w opozycji do pełnego frazesów polskiego nacjonalizmu
i tak charakterystycznego dla patriarchalnych struktur pokazu siły.
Agata Zbylut
Będąc nastolatką bardzo chciałam się wybrać na pielgrzymkę do Częstochowy. Ci, którzy wracali z takich wypraw opowiadali pikantne szczegóły.
Bo chociaż z założenia pielgrzymka to podróż podejmowana z pobudek religijnych, to zarówno w czasie mojego dzieciństwa, jak i dzisiaj te motywy mogą być różne. Nastolatki wybierały się na pielgrzymki by na chwilę uciec od nadzoru. Pretekst wiary był doskonałym kamuflażem wówczas i jest doskonały również dziś dla grup kibiców czy chłopaków ONRu, którzy zaopatrzeni w nacjonalistyczne i faszystowskie hasła pewnie zmierzają na Jasną Górę.
W swoją pierwszą pielgrzymkę wyruszyłam 3 czerwca 2016r. Na długo przed Czarnym Protestem i innymi opozycyjnymi i masowymi działaniami
w przestrzeni publicznej, które stają się przeciwwagą dla zbiorowej obecności nacjonalistów. W Częstochowie byłam kilka tygodni wcześniej.
Jasne, że Jasna Góra robi wrażenie. Rozmach i kicz w na niespotykaną skalę. Pikanterii miejscu dodawały opowieści Marty Frej i Tomka Kosińskiego
o relacjach władz miejskich i Kościoła, podziale benefitów wynikających z obecności pielgrzymów. Sanktuarium organizuje wszystko tak,
aby pielgrzymi nie schodzili do miasta. Na Jasnej Górze kwitnie biznes obejmujący nie tylko sklepiki pamiątkarskie ale również miejsca noclegowe
i gastronomię. Wszystko to wzmacnia imperium.
Poczułam totalną bezsilność wobec tej jasnogórskiej siły. Perfekcyjnie przemyślana machina propagandowa z pretensją nieomylności, która jest precyzyjnie skierowana we mnie. „Sanktuarium Maryjne” to hiperbola patriarchatu. Kościelne struktury powielające tradycyjne układy, podporządkowanie kobiet i ich niekontrolowany wyzysk w ramach instytucji kościelnych, głosami swoich kapłanów kontrolują również życie wyznawców, w tym przede wszystkim kobiet. Ogrom środków perswazji jakimi księża dysponują w miejscu takim jak Jasna Góra powala.
Przekaz jest jasny, czytelny i utrwalony przez pokolenia. Wystarczy pilnować by „prawo boskie” nie było konfrontowane z prawami człowieka.
To monolit, w którym nie ma miejsca na pytania i wątpliwości i dzięki temu tak łatwo wygrywa z lewicowym powątpiewaniem w każdą prawdę
i umiłowaniem dyskursu. Jakby tego było mało siłę kościelnego konserwatyzmu wspierają w egzotycznej koalicji kibice i naziści z ONRu, przyjmowani z honorami przez jasnogórskich kapłanów. Grupy mężczyzn, które budzą postrach na każdej ulicy, nawet w środku dnia, na Jasnej Górze dumnie rozwijają swoje nacjonalistyczne hasła.
Motywem podjęcia trudu pielgrzymowania może być chęć zadość uczynienia za popełnione występki lub też chęć wyrażenia prośby, np. o zdrowie,
o pomyślność. Moim motywem była bezsilność. Wybrałam się w trzydniową, ponad stukilometrową pielgrzymkę w kierunku odwrotnym do religijnych fanatyków. Precyzyjnie przygotowałam plan podróży unikając tras szybkiego ruchu. Na swoją bazę wybrałam Hotel Stary Młyn w Koziegłowach.
Tam zostawiłam bagaże i samochód. Punktem docelowym miał być Festiwal Performance w Tychach organizowany przez Piotra Kumora. Podróż miała się odbyć na moich warunkach, bezpiecznie i komfortowo – na ile to możliwe. Oceniłam, że trzydzieści kilka kilometrów dziennie będzie dla mnie dystansem osiągalnym bez nadmiernego wysiłku. Zamiast plecaka z całym dobytkiem wzięłam smartfona, MP3, kartę kredytową i orzechy.
Każdy z pielgrzymkowych dni był inny. Pierwszego dnia wędrowałam głównie przez wsie i lasy, z drugiego pamiętam festyn w Siewierzy i spacer brzegiem jeziora Pogoria. Trzeci dzień to podróż przez śląskie miasta. Dystans, wbrew temu co zakładałam wcale nie był tak łatwy do przebycia.
Po pierwszym dniu pojawiły się odciski i obtarcia „do krwi”, a po spacerze brzegiem jeziora dnia drugiego – niezbyt groźne poparzenia słoneczne. Trzeciego dnia byłam już bardzo zmęczona, ale poczułam przyjemność, która płynie z pielgrzymowania - trzy dni podczas których nie musiałam robić nic. Przez sporą część czasu byłam poza zasięgiem sieci lub z rozładowanym telefonem. Wyznaczony jasno cel i codzienny wysiłek fizyczny powodowały, że po powrocie do hotelu zasypiałam jak dziecko.
Pielgrzymka z sanktuarium religijnego na festiwal performance była rodzajem jednostkowego sprzeciwu – bardzo słabego, niemal niezauważalnego. Celowo unikałam heroicznych gestów i haseł, które są obowiązujące w patriotyczno-religijnej narracji. Chciałam, aby moja pielgrzymka była skrojona na moją miarę, niewymagająca ofiarnego poświęcenia a przez to jeszcze silniej stająca w opozycji do pełnego frazesów polskiego nacjonalizmu
i tak charakterystycznego dla patriarchalnych struktur pokazu siły.
Agata Zbylut
Będąc nastolatką bardzo chciałam się wybrać na pielgrzymkę do Częstochowy. Ci, którzy wracali z takich wypraw opowiadali pikantne szczegóły.
Bo chociaż z założenia pielgrzymka to podróż podejmowana z pobudek religijnych, to zarówno w czasie mojego dzieciństwa, jak i dzisiaj te motywy mogą być różne. Nastolatki wybierały się na pielgrzymki by na chwilę uciec od nadzoru. Pretekst wiary był doskonałym kamuflażem wówczas i jest doskonały również dziś dla grup kibiców czy chłopaków ONRu, którzy zaopatrzeni w nacjonalistyczne i faszystowskie hasła pewnie zmierzają na Jasną Górę.
W swoją pierwszą pielgrzymkę wyruszyłam 3 czerwca 2016r. Na długo przed Czarnym Protestem i innymi opozycyjnymi i masowymi działaniami
w przestrzeni publicznej, które stają się przeciwwagą dla zbiorowej obecności nacjonalistów. W Częstochowie byłam kilka tygodni wcześniej.
Jasne, że Jasna Góra robi wrażenie. Rozmach i kicz w na niespotykaną skalę. Pikanterii miejscu dodawały opowieści Marty Frej i Tomka Kosińskiego
o relacjach władz miejskich i Kościoła, podziale benefitów wynikających z obecności pielgrzymów. Sanktuarium organizuje wszystko tak,
aby pielgrzymi nie schodzili do miasta. Na Jasnej Górze kwitnie biznes obejmujący nie tylko sklepiki pamiątkarskie ale również miejsca noclegowe
i gastronomię. Wszystko to wzmacnia imperium.
Poczułam totalną bezsilność wobec tej jasnogórskiej siły. Perfekcyjnie przemyślana machina propagandowa z pretensją nieomylności, która jest precyzyjnie skierowana we mnie. „Sanktuarium Maryjne” to hiperbola patriarchatu. Kościelne struktury powielające tradycyjne układy, podporządkowanie kobiet i ich niekontrolowany wyzysk w ramach instytucji kościelnych, głosami swoich kapłanów kontrolują również życie wyznawców, w tym przede wszystkim kobiet. Ogrom środków perswazji jakimi księża dysponują w miejscu takim jak Jasna Góra powala.
Przekaz jest jasny, czytelny i utrwalony przez pokolenia. Wystarczy pilnować by „prawo boskie” nie było konfrontowane z prawami człowieka.
To monolit, w którym nie ma miejsca na pytania i wątpliwości i dzięki temu tak łatwo wygrywa z lewicowym powątpiewaniem w każdą prawdę
i umiłowaniem dyskursu. Jakby tego było mało siłę kościelnego konserwatyzmu wspierają w egzotycznej koalicji kibice i naziści z ONRu, przyjmowani z honorami przez jasnogórskich kapłanów. Grupy mężczyzn, które budzą postrach na każdej ulicy, nawet w środku dnia, na Jasnej Górze dumnie rozwijają swoje nacjonalistyczne hasła.
Motywem podjęcia trudu pielgrzymowania może być chęć zadość uczynienia za popełnione występki lub też chęć wyrażenia prośby, np. o zdrowie,
o pomyślność. Moim motywem była bezsilność. Wybrałam się w trzydniową, ponad stukilometrową pielgrzymkę w kierunku odwrotnym do religijnych fanatyków. Precyzyjnie przygotowałam plan podróży unikając tras szybkiego ruchu. Na swoją bazę wybrałam Hotel Stary Młyn w Koziegłowach.
Tam zostawiłam bagaże i samochód. Punktem docelowym miał być Festiwal Performance w Tychach organizowany przez Piotra Kumora. Podróż miała się odbyć na moich warunkach, bezpiecznie i komfortowo – na ile to możliwe. Oceniłam, że trzydzieści kilka kilometrów dziennie będzie dla mnie dystansem osiągalnym bez nadmiernego wysiłku. Zamiast plecaka z całym dobytkiem wzięłam smartfona, MP3, kartę kredytową i orzechy.
Każdy z pielgrzymkowych dni był inny. Pierwszego dnia wędrowałam głównie przez wsie i lasy, z drugiego pamiętam festyn w Siewierzy i spacer brzegiem jeziora Pogoria. Trzeci dzień to podróż przez śląskie miasta. Dystans, wbrew temu co zakładałam wcale nie był tak łatwy do przebycia.
Po pierwszym dniu pojawiły się odciski i obtarcia „do krwi”, a po spacerze brzegiem jeziora dnia drugiego – niezbyt groźne poparzenia słoneczne. Trzeciego dnia byłam już bardzo zmęczona, ale poczułam przyjemność, która płynie z pielgrzymowania - trzy dni podczas których nie musiałam robić nic. Przez sporą część czasu byłam poza zasięgiem sieci lub z rozładowanym telefonem. Wyznaczony jasno cel i codzienny wysiłek fizyczny powodowały, że po powrocie do hotelu zasypiałam jak dziecko.
Pielgrzymka z sanktuarium religijnego na festiwal performance była rodzajem jednostkowego sprzeciwu – bardzo słabego, niemal niezauważalnego. Celowo unikałam heroicznych gestów i haseł, które są obowiązujące w patriotyczno-religijnej narracji. Chciałam, aby moja pielgrzymka była skrojona na moją miarę, niewymagająca ofiarnego poświęcenia a przez to jeszcze silniej stająca w opozycji do pełnego frazesów polskiego nacjonalizmu
i tak charakterystycznego dla patriarchalnych struktur pokazu siły.
Agata Zbylut